Cała Polska była wstrząśnięta
śmiercią popularnej aktorki. Niezależnie od talentu i urody, Pani Ania była
OSOBOWOŚCIĄ, niezwykle wartościowym człowiekiem. Czy musiała umrzeć? NIE! Co
doprowadziło do jej śmierci? Po pierwsze: traumatyczne przeżycie z czasu wczesnej
młodości, a po drugie: zastosowane wobec niej terapie medyczne.
Po diagnozie w 2013 roku Pani Ania
tak mówiła w wywiadzie dla dwutygodnika "Gala":
„Wbiłam sobie do głowy, że szybko
muszę mieć dziecko. Wcześnie straciłam ojca, może dlatego... Zachorował
nagle na raka, zmarł w półtora miesiąca od postawienia diagnozy. 52 lata.
Bardzo mi go brakowało, miałam 16 lat, kiedy odszedł i moje poczucie bezpieczeństwa się
rozsypało. Dlatego sama chciałam
być szybko rodzicem, bo nawet jak zachoruję – myślałam – to dzieci
będą już duże i sobie poradzą”.
Na raka można się ZAPROGRAMOWAĆ
PSYCHICZNIE – wiem o WIELU takich przypadkach. Wystarczy długotrwała obawa
przed nim, żeby się pojawił. Jak stygmaty na dłoniach i stopach osób
intensywnie kontemplujących ukrzyżowanie Jezusa. Nasze myśli stwarzają
rzeczywistość…
Jakie były fizjologiczne powody
śmierci Pani Ani? Pierwotnym powodem było zablokowanie trzustki przez złogi
zestalonej, a właściwie stwardniałej żółci, być może częściowo uwapnionej. Nie
mogąc efektywnie odprowadzać na zewnątrz insuliny, enzymów trawiennych i
własnych martwych komórek, trzustka aktorki „udusiła się” w toksynach, a
częściowo została strawiona przez substancje, które sama wytwarzała, by
rozkładać znajdujące się w pokarmach białka, węglowodany i tłuszcze. Czy to tak
trudno zrozumieć?... Czy dla współczesnej medycyny może to być jakaś wiedza
tajemna?...
Drugim powodem śmierci Pani Ani były
zastosowane wobec niej terapie medyczne… Dla nikogo, kto chociaż przez chwilę
się nad tym zastanowi, nie może ulegać wątpliwości: chemioterapia NISZCZY układ
odpornościowy i w praktyce UNIEMOŻLIWIA ciału walkę z chorobą. To tak, jakby
komuś choremu na zapalenie płuc kazać biegać nago na mrozie, aby wytępił
bakterie, które chorobę wywołały. Czy to ma jakiś sens?...
Wiele osób publicznych mówi o swoich
doświadczeniach z rakiem: pan Kamil Durczok, pan Jerzy Stuhr, pan Krzysztof
Krauze, pani Olga Jackowska, ksiądz Jan Kaczkowski, a ostatnio reprezentacyjny
siatkarz, pan Grzegorz Bociek… Te osoby, które już wyszły z choroby, wyszły z
niej NIE dzięki zabiegom medycznym, którym zostały poddane, ale dzięki swojej
WOLI ŻYCIA oraz OGROMNEJ WIERZE w wyzdrowienie. Pokonały NIE TYLKO raka, ale
także skutki TOKSYCZNEJ CHEMII i ZABÓJCZEGO PROMIENIOWANIA.
Kiedy słyszę o planowanej
chemioterapii księdza Kaczkowskiego czy Grzegorza Boćka, myślę o Ani
Przybylskiej. I zadaję sobie pytanie: „Ile jeszcze tych ofiar?…”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz